Tak myślistwo to choroba, męczy bardziej niż wątroba
Gdy się człowiek nią zarazi, nawet lekarz nie poradzi
Nie pomogą także zioła, gdy zew krwi do lasu woła
I choć w kościach coś mnie łamie i reumatyzm skręca ramię
I choć w piersiach tchu brakuje, to myśliwy się szykuje:
Wkłada ciepłe kalesony, bo noc może być ze szronem
I myśliwskie wdziewa łachy, bierze ciężki sztucer z szafy,
Do kieszeni nóż, latarkę i na zapas kulek parkę
Pod lornetką zgina szyję, wzdycha, sapie, ledwo żyje
W jedną rękę bierze stołek, w drugą do podparcia kołek,
Jeszcze paskiem kurtkę ściska, przez drzwi z trudem się przeciska,
I jak wielbłąd objuczony brnie z mozołem przez zagony.
To nie koniec tej męczarni: noc jest czarna dzik też czarny!
Słychać jak ziemniaki chrupie, myśliwego mając w… – głębokim poważaniu
Słucha dzika więc myśliwy i…. to starczy, jest szczęśliwy!
Trwa to długo, bolą nogi, a że stoi pośród drogi
Stołek cicho więc rozkłada i z westchnieniem ulgi siada
A podpórka zapomniana, z trzaskiem spada na kolana!
Słychać szpetną klątwę dzika, potem tętent i dzik znika
A myśliwy syczy: draniu!
i… już jest po polowaniu!